Początkowo chcieliśmy zrobić dużą sesję, eksplorować, zwiedzać i tak jak w przypadku innych obiektów, po wykonaniu zdjęć, uzupełnić wiedzę historyczną i przystępnie opisać. Kolejność w tym przypadku była inna. Zacząłem od historii i dlatego ten wpis będzie inny. Będzie opisywał subiektywne odczucia. Nie bezie wskazań, opisów funkcjonalnych budynków. Nie będzie peonów ani pieśni wychwalających ogrom, rozmach, industrializm. Będzie opis wjazdu, pobytu i wyjazdu. Wstęp, rozwinięcie i zakończenie.
Gdy już dojechaliśmy ul. Chodakowską do bramy, pomimo braku zapór, zatrzymaliśmy samochód i spojrzeliśmy przed siebie. W świetle wjazdu widzieliśmy popękaną drogę płynącą kanionem o zboczach zbudowanych ze starych zrujnowanych budynków z odpadającymi elewacjami i walającymi się wszędzie śmieciami każdego typu. W tle stał wielki komin, pozostałość po elektrowni. Góruje on nad okolicą niczym starożytna latarnia morska na Faros. Jest to jednak latarnia, która już nigdy nikomu nie wskaże drogi.
Obraz się rozmywa. W tle słychać syreny. Ludzi już tu nie ma. Gdzieniegdzie słychać wystrzały i wybuchy pocisków artyleryjskich. Kilku żołnierzy w mundurach Wermachtu ładuje w pośpiechu – niezidentyfikowaną w półmroku zmierzchu – maszynę na pakę ciężarówki Opla Blitza, zaparkowanego przy bramie fabryki . Odjeżdżają przez bramę, gdzie na szyldzie widnieje napis Fabryka Przędzy i Tkanin Sztucznych Chodaków Spółka Akcyjna.
Obraz się rozmywa. Przy oknie budynków biurowych łopocze wesoło czerwona flaga – symbol ludzi pracy. Zgodnie z hasłem „ofiarność załogi i gospodarność kolektywu kierowniczego poparte coraz nowocześniejszą techniką i technologią dawały lepsze rezultaty produkcyjne”, ciężarówki znowu mijają się w bramie, w szaleńczym fandango rozmachu socjalistycznego wzrostu produkcji. Panowie kierowcy znowu pozdrawiają się ruchem dłoni. te dłonie jednak już są starsze. Żona Mariana zrobiła więcej kanapek, więc znowu podzieli się ze swoim kompanem Józefem, może nawet napiją się po pracy wódki.
Obraz się rozmywa. Pan syndyk patrzy na swój zegarek Casio G-Shok. Jest już późno, a przedstawiciela starostwa jak nie było tak nie ma. W końcu trzeba to zamknąć o czasie.
Powrót
Ruina powróciła.
– Nie ma co tu dalej robić – powiedziałem do Anki – zrób kilka fotek i spadamy.
W tym momencie zrozumiałem. Gdyby człowiek znowu zamknął oczy i uniósł się nad ziemie, wysoko nad komin fabryki. Spoglądając w dół na cały obiekt, uświadomiłby sobie, że te pęknięcia w asfaltowych uliczkach i żwirowych drogach nie są wypełnione wodą. To krew. Tak jak człowiek ranny od kuli, tak fabryka upadła i umiera z utraty krwi. Już jej się nie da uratować, to koniec. Tak umiera gospodarka.